***
Nie chwytałam mojej miłości
Jak ptaka w ręce
Nie trzepotała rozgłośnie
W moich palcach
Jak oswojona kawkę
Głaskałam po czarnych piórkach
Niedbale
Jak oswojonej kawce
Podsuwałam ziarenka pieszczoty
Tyle żeby ćwierkała
Żeby skakała
Lecz nie tyle
By w radosnym odruchu
frunęła w słońce.
[/bs_lead]To wiersz Haliny Poświatowskiej. Jak byłam nastolatką w wieku licealnym zaczytywałam się w jej poezji. Poświatowska pisze głównie o tej miłości nacechowanej pożądaniem i seksualnością i daniu jej swobody, by mogła ona trwać a nie znikać gdzieś w przestrzeni. Dziś z perspektywy czasu i doświadczeń sama widzę, że istnieją najprzeróżniejsze rodzaje i odcienie miłości do kogoś i siebie samego. Nie tylko ta seksualna odmiana. Zresztą trudno określić co to jest dokładnie ta wymarzona i oczekiwana miłość. Czy to te motyle brzuszne, czy po prostu spokój bycia razem.. nawet ze sobą samym?
Obecnie najbardziej pożądana i uwielbiana jest miłość własna. Ileż to trenerów motywacyjnych ciągle mówi o pokochaniu siebie, o „miłości” do samego siebie. Zwiększa to pewność siebie, zmienia mowę ciała na zewnątrz, zwiększa szanse na sukces (pewność siebie wpływa na odbiór nas w oczach innych).
bla bla bla bla
Sporo racji w tym jest, ale powstaje zarazem pytanie: czemu się zapomina o zwyczajnej ludzkiej empatii na otoczenie? To też rodzaj tzw. uczucia do bliźniego w sensie chrześcijańskim (co prawda jestem ateistką, ale to ujęcie mi się całkiem podoba, bo bliskie moim zasadom etycznym i moralnym).
Jest mnóstwo poradników o tym jak pokochać siebie itp., zaplanować swoją osobowość itp. W zalewie tego wszystkiego empatia gdzieś zaginęła. Żal ściska tyłek, jak widzę brak myślenia empatycznego wśród niektórych znajomych. Można też to tłumaczyć obawą przed nadmiernym wykorzystywaniem przez innych ludzi ( da się palec a wezmą rękę) – tak też się zdarza. I rozumiem bo trzeba nieraz być asertywnym. Ale….
Czy naprawdę tzw. miłość własna musi się wiązać z brakiem empatii?