[bs_col class=”col-xs-8″]
Raz w roku okolice cmentarzy robią się zatłoczone tak, że nie można przejść, nie można zaparkować w pobliżu, tworzą się korki, są dodatkowe kursy autobusów na cmentarze. No i wszechobecna tradycja pójścia całą rodziną na cmentarz. Bo nadchodzi 1 listopada, Dzień Zmarłych.
Ja przez lata tego nie lubiłam, tego spędu 1 listopada i ubierania się w spódnicę i w miarę elegancką bluzkę. Pamiętam, że się porządnie zawanturowaliśmy z moim tatą – tradycjonalistą i zostałam w domu. Nie znoszę tych snobistycznych spojrzeń, pilnowania pozorów a tego biednego zmarłego najlepiej by się chciało obedrzeć ze skóry, bo za życia był wredny. No ale mamy 1 listopada.
Fakt, że cmentarze nocą wyglądają przepięknie. Ale czy o to chodzi? Tradycja tradycją, ale w większości jest to swoista iluzja jedności. Zawsze przy okazji takich tradycyjnych świąt pojawia się pytanie o sens iluzji jedności rodzinnej. Dwójkę osób bardzo ważnych w mym życiu, już nie żyjących noszę w sercu i nadal pamiętam. Pamiętam raz, że w trudnym momencie swego życia poszłam sama na ich grób i zwyczajnie się wyryczałam, wypuściłam emocje.
No ale każdy czuje inaczej. W końcu jest ten dzień.
[/bs_col][bs_col class=”col-xs-4″] [/bs_col]
[/bs_row]