W nawiązaniu do przepaści dzielącej okres studiów od okresu pracy nasunęło mi się parę refleksji. Studia to fajny czas. Można poznać ludzi, czegoś się nauczyć. Prymusi mają super, ale później się okazuje, że do końca nie wszyscy wytrzymują tzw. presji w pracy. Okres pracy zawodowej to prawdziwe wyzwanie dla świeżego absolwenta lub jeszcze studenta. Czasem jednak te marzenia nie wychodzą. Albo człek nie wierzy w swoje siły i nie ma jeszcze swego rodzaju pewności siebie. Siły przebicia. Życie często weryfikuje zamiary. Czasem po latach wraca się do marzeń. Bywa, że życie skręca nieoczekiwanie w kompletnie innym kierunku niż się człek kształcił. Czasem być może bywa tak, że intuicyjnie coś się działo w okresie studiów, ale potrzebowało rozwoju świadomości by się ujawnić w późniejszym wieku. Może czasem trzeba zwykłej dojrzałości, rozwoju własnej osobowości.
Sporo osób nawet na etapie studiów nie wie dokładnie, co będzie robić po studiach. Czasem po latach okazuje się, że dopiero to staje się drogą życia. Marzenia są fajne, bo mimo wszystko się część z nich realizuje i stają się namacalne w efektach.
Nie wiem czy do końca w realizacji marzeń wystarczy wiara lub samozaparcie. Może bardziej elastyczność i uwzględnienie wielu czynników niezależnych od nas.
Życie weryfikuje. Okazuje się, że człowiek sporą część swego czasu poświęca pracy, wypełnia priorytety pracodawcy, priorytety innych. Czasem zapomina całkowicie o sobie i własnych marzeniach.
Są to luźne refleksje. Czasem nie wystarczy przeczytać książki znanego trenera lub książki motywacyjnej. Czasem faktycznie tylko ciężka praca i trochę tego szczęścia.