– Ta fascynacja papierem…. to powoli, powolutku się zaczęło – zastanawia się w rozmowie ze mną Maria Diduch – Lata całe malowałam przede wszystkim obrazy olejne i akwarele. W pewnym momencie zobaczyłam, że na rynku jest dużo papierów azjatyckich: japońskich, tajlandzkich, robionych z ryżu, kozo. Zaczęłam się tym interesować i myślałam o tym, co można by zrobić oryginalnego z tych papierów. Może jakąś inną formę collage’u? W końcu wymyśliłam łączenie bibuł japońskich i preparowanie ich za pomocą akryli, żeby stworzyć podłoże pod rysunek. Stosowałam też różnego rodzaju sznurki, ażurowe prześwity po to by uzyskać efekt reliefu i prześwitu. Trwało to kilka lat…
– A to była chyba naturalna droga do tworzenia papieru ręcznie czerpanego? – pytam artystkę, która na stałe mieszka w Holandii, a która jest absolwentką łódzkiej uczelni plastycznej.
– Zaczęłam się tym interesować i okazało się, że w Holandii jest grupa artystów, którzy czerpią papier. W 1994 był kongres IAPMY i w związku z tym organizowane były różne wystawy, właściwie pierwsze takie oficjalne, które pokazywały prace z papieru ręcznie czerpanego. Wciągnęło mnie to, co można z tym tworzywem zrobić, bowiem jest to inna sytuacja aniżeli korzystanie z gotowych już zrobionych papierów. Szukałam jakiegoś czystego materiału nie wtórnie przetworzonego.
Pani Maria Diduch uśmiecha się i mówi dalej:
– Dowiedziałam się, że w Holandii jest jeden młyn papierniczy. Pojechałam tam obejrzeć i zapoznać się z procesem tworzenia papieru.
– A skąd wziął się pomysł wyjazdu do Dusznik?
– Miałam wystawę we Wrocławiu w Galerii Tkackiej na Jatkach w roku 1995 i tam poznałam panią dyrektor Muzeum Bożenę Makowską, która zaprosiła mnie do Dusznik.
– Jak wyglądały początki?
– Papier jest bardzo kapryśnym materiałem… Trzeba dobrze poznać. Żeby wiedzieć jak go zastosować, użyć. Chodzi o to, by margines przypadkowości technicznej sprowadzić w pracach do minimum. Tworzywo ma działać dobrze wyważoną formą plastyczną, a nie być tworzywem dla samego tworzywa. Materia musi być poddana naszej woli i naszym dłoniom, żebyśmy mogli ją formować tak, jak my chcemy.
Zaczęłam barwić te masy papierowe i łączyć je z innymi roślinnymi materiałami i powstawały takie graficzne prace. Były to również prace bardziej kolorem i formą zbliżone do malarskich obrazów, a takich wykonałam najwięcej w Dusznikach. To wszystko jednak było za mało. Chciałam czegoś zbliżonego do działań teatralnych, jednak uzyskanych za pomocą własnej masy papierowej, własnej techniki. Poszukiwałam czegoś, co pozwoliłoby mi wejść w trzeci wymiar – przestrzeń – coś skonstruować swojego.
– i?
– W związku z tym zaczęłam łączyć masę papierową z włóknem jedwabnym, osadzać na tym włóknie te utworzone koronkowe struktury, które pozwalają na działanie światła i przenikanie powietrza, a co zbliża się w kierunku rzeźby…
– Dlaczego rzeźby?
– Zawsze miałam takie zainteresowania w kierunku rzeźby, interesowała mnie zawsze przestrzeń, a zwłaszcza rozwiązania plastyczne zmierzające do instalacji. Jeżeli uda się uzyskać przezroczystość w’ papierze, dochodzi przy tym światło i powietrze tam wchodzi, to…. Są to takie lekkie papierowe rzeźby… jest tam mój własny materiał, który pozwala mi zapanować nad formą od początku do końca procesu twórczego. Każda z tych mas papierowych jest inna i trzeba umieć się orientować w kapryśności materiału. Żeby dojść do tego, trzeba eksperymentować i ciągle się tym bawić i ciągle coś z tego robić.
Następuje chwila ciszy i krótko potem słyszę:
– Przecież każdy w sztuce swoje wnętrze realizuje, wkłada w to swoją pracę… Bo to jest odbiciem osobowości…
Zapytałam:
– Jak to się stało, że pani jest członkiem IAPMY?
– Był kongres w Holandii, spotkałam tam Joannę Stokowską i zapisałam się. Są różne wystawy papieru, pokazowe warsztaty. Można obejrzeć slajdy innych prac, a przecież każdy robi inaczej i to jest bardzo inspirujące.
– Żeby zrobić…
– Żeby zrobić wspaniały obraz olejny trzeba latami pracować i opanować do perfekcji technikę. Trzeba technikę poznać i to dobrze, a to trwa nawet i bardzo długo. To nie jest jednolite tworzywo, ono różnie się zachowuje i też bardzo kapryśnie. Jednak jeśli ktoś chce się naprawdę w tym realizować… to musi poznać. Każde włókno zachowuje się inaczej, bo jest to naturalny produkt. Czasami próbuję mieszać z innym włóknem, żeby uzyskać pożądany rezultat.
– Czyli z góry nie da się jednak wszystkiego przewidzieć?
– Nie można, bo trzeba jednak bardzo dużo poeksperymentować, żeby w ogóle zobaczyć, jaki będzie rezultat końcowy. Wtedy wiadomo, czego można oczekiwać. Kiedy rodzi się pomysł, to wiem z jakiego materiału i jak powinnam zrobić. Musi być najpierw dobry pomysł plastyczny, musi być jakaś propozycja dla sztuki. Koncepcja musi być przemyślana. Przy świadomości, że się ma znajomość materiału, to sam materiał trochę inspiruje i pobudza wyobraźnię. Często mam szkice pomysłu, ale jak dochodzi do realizacji, to zaczynam wtedy myśleć, jak powinnam podejść od strony technicznej. Trzeba mieć duże doświadczenie, ile należy dorobić masy papierowej, ile koloru, zwłaszcza, że są to instalacje, na które zużywa się sporą ilość materiału. Problemy tego typu miałam przy realizacji pracy („Fruits of the sea” z roku 1998). Gama kolorów zaczynała się od turkusów aż po coraz jaśniejsze kolory i największy problem leżał w uzyskaniu tonów jaśniejszych. Na mokro widać inaczej. Jeszcze raz, i jeszcze… Nie wychodziło, to odrzucałam i robiłam następne. Z papieru duże prace zrobić jest trudniej, bo większe płaszczyzny trzeba dopasować formatem i kolorem. W tych instalacjach jest to papier niczym nie pokryty, to tylko kwestia masy papierowej, jak to będzie zaklejone i czy będzie na tyle sztywne , żeby się trzymało. Często stosuję celulozę lnianą zmieszaną po połowie z celulozą bawełnianą, dobrze się zaczepiają na włókienkach jedwabnych. Prace robione w papierze wymagają dużo poświęcenia, dużo, dużo czasu. Nie można się z tym pospieszyć. Wymaga to swojego czasu, to musi wyschnąć, to trzeba zobaczyć…