Cały czas intryguje mnie jedna sprawa. W dobie wszechobecnego coachingu, wszelkiej maści trenerów i mówców motywacyjnych pojawia się nieraz pytanie. Co definiuje sukces i porażkę? Oczywiście chodzi mi o definicje tych pojęć w przypadku osób takich jak ja.
Czy moim sukcesem jest już to, że poszłam do szkoły masowej (w tamtych czasach – początki lat 80tych XX wieku – nie było klas integracyjnych) i te jakieś czerwone paski dostawałam? Czy sukcesem jest to, że w ogóle skończyłam studia? Czy sukcesem jest to, że miałam takie szanse i mniej więcej je wykorzystałam?
A co jest porażką? Samo to, że nie mam możliwości słyszenia jako takiego bez aparatów słuchowych? Może sam fakt bycia głuchym jest moją porażką już na starcie życiowym?
Uświadamiam sobie ten problem za każdym razem na gruncie zawodowym. W trakcie szukania pracy, w trakcie informowania wprost, że nie słyszę. Czy ja jestem definiowana już na starcie przez pryzmat stereotypów narosłych i trudnych do wyplenienia?
Uświadomiłam to sobie także w trakcie przebiegu konkursu Lady D im Krystyny Bochenek (obecnie nie jest już on organizowany) – spodobał mi się jeden fakt: nie otrzymałam tytułu Lady D w finale krajowym bo dziewczyna, która była artystką art-brut miała więcej osiągnięć i wystaw z osobami pełnosprawnymi. Czyli tutaj mój sukces był rozumiany jako pewną ilość wystaw krajowych i zagranicznych i także wymierzalnego wskaźnika tego sukcesu.
Odrębną sprawą jest moje własne rozumienie sukcesu i porażki. Niestety nie należę do kategorii królów Midasów, którzy czegokolwiek dotkną to zamieniają to w złoto lub pieniążki. 🙂
Czy raczej sukcesem może być to, że idzie się własną drogą i dokonuje się takich a nie innych wyborów?