Co by było, gdybym straciła widzenie kolorów? Sama się nad tym zastanawiam. Ale mimo wszystko ja widzę w czerni i bieli i po jakimś czasie bym się dostosowała do widzenia bez kolorów.
W książce Olivera Sacksa „Antropolog na Marsie” został opisany przypadek malarza, który stracił wskutek wypadku widzenie kolorów. Czerń i biel była jego rzeczywistością, znajdowała się wokół i przez 24 godziny na dobę. Nawet urządził swój pokój w szarościach, by pokazać otoczeniu specyfikę jego nowego widzenia. Doświadczał bowiem szarości specyficznej.
Oczywiście dopadła go twórcza depresja, zdał sobie sprawę, że stracił cała pamięć i wewnętrzną wiedzę o kolorze. Zaczął malować czarnobiałe obrazy, zaczął rzeźbić, innymi słowy przestał myśleć o kolorze. Po jakimś czasie okazało się, że malarz zaakceptował swoje nowe widzenie. Stwierdził, ze widzi w bardziej wyrafinowany sposób, że widzi świat czystej formy, nie zakłócony kolorami. Że zyskał zupełnie inne widzenie i bogatsze od tego, co miał, że odkrył całkiem nowe aspekty życia twórczego.
Co ciekawe, za jakiś czas dostał propozycję odzyskania widzenia kolorów w pewnym stopniu. I co się okazało? Odmówił stwierdzając, że powrót kolorów zakłóciłby mu całą harmonię jego nowego świata. Cały jego mózg i organizm oraz neurologiczne aspekty całkowicie się przystosowały do nowej sytuacji.
Być może dlatego ja nie chcę implantu. Oczywiście nie jestem kimś, kto stracił słuch w dorosłości lub dzieciństwie i posiada jeszcze wewnętrzną pamięć słuchu. Nie słyszę od urodzenia, przez aparat docierają do mnie odgłosy z otoczenia, ale już bardzo wysokie i wysokie tony giną. I jednak nie tęsknię za czymś, czego nie doznałam nigdy. Obawiam się, ze byłabym mocno zmęczona pracą mego mózgu, który by musiał się „nauczyć” nowych dźwięków, odbieranych za pomocą implantu. Nie chce mi się. 😊
Inni ludzie by takich jak ja wyśmiali itp., próbowali przymuszać itp. Ale czy tak naprawdę brak słuchu to tragedia? 😊 Nasuwa mi się tutaj analogia do wystawy Daniela Kotowskiego – jego manifestu bycia głuchym – rośliną.
Rozbawiła mnie wypowiedź jednej niesłyszącej blogerki (ona nie zna języka migowego):
A tu fragment z artykułu:
Pod koniec XVII wieku z rejonu Weald w brytyjskim hrabstwie Kent przybyło tam wielu niesłyszących osadników. Ponieważ przekazali wrodzoną głuchotę następnym pokoleniom, w 1854 roku w jednej z miejscowości na Martha’s Yineyard głucha była jedna na 25 osób, a w jednej z jej dzielnic – jedna na cztery.
Osoby niesłyszące nie były jednak na wyspie zepchnięte na margines. Wręcz odwrotnie – można uznać, że Martha’s Vincyard to był dla nich raj. Przez 250 lat wszyscy słyszący i niesłyszący posługiwali się opracowanym tam językiem migowym, którego znajomość była podstawą funkcjonowania w społeczności. Osoby głuche nie były uważane za niepełnosprawne. Języka migowego używali między sobą także słyszący. Warto dodać, że najostrzejsze fragmenty pieprznych dowcipów istniały często tylko w formie miganej. www.niepelnosprawni.pl/ledge/x/21359 - data dostępu 01.05.2018)
To nie jest tak, że świat skonstruowany pod osoby słyszące. On jest skonstruowany pod osoby sprawne. 😊